Better Family

Jak urodziliśmy syna – reportaż ze szpitala

Jak urodziliśmy syna - reportaż ze szpitala

Wpadam zdyszany do domu. Choć to trzeci raz, to i tak się stresuję. Zresztą bardzo nie lubię, gdy moja żona cierpi, a ja jej nie mogę pomóc inaczej, jak tylko głaskaniem, przytulaniem, pocieszaniem jej… Wiem, że to ważne dla niej, ale przecież przez cały ten ból i tak musi przejść sama.

Więc jestem w domu. Skurcze są już regularne. Najpierw co 12 minut, później rzadsze. Godzina 16:00, 17:00, jeszcze spokojnie, ale już czuję przez skórę, że to dziś. Nie na darmo wierciła się i jęczała w łóżku od 1:00 w nocy. Za dobrze znam ten etap. I zaraz się to potwierdza – co 5 minut, potem co 10, co 8, co 12. Huśtawka. No można zwariować, bo ona raz się uśmiecha, raz krzywi, to kładzie się, to wstaje, bo przecież nie wzięła z szuflady czegoś-tam.

Jedziemy do szpitala

Ja oczywiście jak przed zawałem. Naprawdę bałem się. Zapytajcie moich kolegów z pracy. Myślę, że widzieli przerażenie w oczach, gdy życzyli mi powodzenia tuż przed moim wyjściem. Bałem, bo żona będzie cierpieć, a jakoś ostatnie porody znajomych nie przebiegały dobrze.

Jak urodziliśmy syna - reportaż ze szpitala

Pokój „Rzym” w Domu Narodzin Szpitala św. Zofii w Warszawie. To tutaj 6. marca, 2015 roku, narodził się Kamil Jabs.

Na Żelazną…

…trafiamy po 21:00. Zabawne… Gdzie się wchodzi na izbę przyjęć? Ostatnio rodziliśmy przed remontem, więc chwila zamieszania, skurcz jak cholera, idziemy, skurcz przegina żonę w pół, wreszcie wchodzimy. – Mam skurcze co kilka minut – mówi żona. I zaczęła się ta cała procedura. Ja to rozumiem, wszystko dla dobra, bezpieczeństwa, ale tempo przyjęcia do szpitala zupełnie nie pasuje do prędkości skurczów mojej żony.

Dobra, jest KTG, potem winda, kluczymy korytarzami, jest jakoś inaczej, tak mało szpitalnie: odludnie, cisza, spokój, inny świat. Właśnie przed chwilą zakwalifikowali nas do Domu Narodzin. Wchodzimy do pokoju. Jak w mieszkaniu: łóżko, sofa, stolik z lampką, białe łóżeczko. I światło przytłumione – widać, że ktoś czytał książkę Fredericka Leboyer’a „Narodziny bez przemocy”.

Już jesteśmy w końcowej fazie, razem na podłodze. Żona opiera się o mnie. Jeszcze walczy. Opiera się o łóżko i wrzeszczy mi do ucha! Och jak wrzeszczy!!! I oddycha w przerwie, jak jej przypomnę. Asystują dwie miłe położne.

Nie lubię doszukiwać się znaków na niebie i ziemi, wolę odnaleźć jakiś Boży zamysł, który kryje się w tym co już się wydarzyło. Ale kiedy jestem przy jej cierpieniu, to tak mi się nasuwa: przecież dziś piątek, i to w Wielkim Poście, a Pan Bóg puszcza nam oko, bo rodzimy w sali Rzym z wielką tapetą z Audrey Hepburn – ulubioną aktorką żony w scenie z ulubionych „Rzymskich wakacji”.

Jak urodziliśmy syna - reportaż ze szpitala

Fragment korytarza w Domu Narodzin.

Spotkałem Go w szpitalu

Modlitwa sama się nasuwa: Ojcze Nasz i powtarzane Panie Jezu przyjdź. Ja już nie mogę, czekam, kiedy będzie koniec. Położne uspokajają, że ok, że wszystko idzie z planem. Co z tego, skoro ona cierpi!?

Już urodziła się główka. Wtedy uświadamiam sobie dobitnie, że Bóg włączył mnie – słabego i grzesznego człowieka – w dar nowego życia; po prostu wrzucił w sam środek swojej Miłości do mnie i staję przed tym faktem bezradny. Mój lęk, niepewność, utyskiwania, nagle odchodzą na dalszy plan, wręcz znikają.

I już jest cisza i płacz, jej uśmiech, spokój, telefony. Potem siedzę przy nich. No jeszcze sam nie przewinę malucha, muszę się przyzwyczaić. Ale trzymam go na rękach.

Jak wspaniale być od pierwszych sekund życia dziecka po naszej stronie brzucha. Choćbym miał zemdleć w trakcie porodu, nie zamieniłbym tych chwil na nic innego.

Witaj na świecie mój synu. Kocham Cię. Twój tata.

O autorze, czyli o mnie :-)

Dominik Jabs

Poszukuję lepszego życia. Polega to na nieustannym doskonaleniu relacji z Bogiem, bliźnimi i samym sobą.

Skomentuj :-)