I znowu to zrobiła! Ale byłem naiwny. Zawsze jest tak samo, tylko wciąż o tym zapominam. No więc przechodzimy obok Merkurego z Kamilem w wózku. Zimno, piździ jak w kieleckim (wczesna wiosna), a ona mówi: – Kochanie, wejdę tylko po jabłka. Ja na to: – Dobrze, poczekam. To przecież chwila, może dwie. To tylko jabłka. Piękne, polskie owoce. I co? I czekam. Jedna minuta, trzecia, piąta. Dobra. Piąta jeszcze ok, ale 8? 10!? 17!?!!.
Chodzę w kółko, zamarzam, Kamil zaczyna płakać, bo się właśnie obudził, a jej nie ma! Wreszcie po 20 minucie wychodzi ze sklepu. I co? I to: mąkapieczywoselerporziemnakipietruszkasokwodacukier. Jabłek: zero. No dobra, jakieś całe trzy…
Też tak miewasz? – Kochanie, ja tylko po jabłka. – Kochanie, ja tylko po buty. – Kochanie, wejdę na chwilę, bo promocja…
A potem stoisz jak ten kołek i zapuszczasz korzenie.
Więc drodzy panowie, jako ponad 12-letni [choć pełnoletni] mąż, proponuję kilka moich sposobów co zrobić, jeśli już trafisz z żoną na zakupy (głównie odzieżowe, chociaż „warzywa, owoce, chleb” też wchodzą w grę 🙂
1. Mnich,
czyli lewitacja lub też shopping-medytacja. Idę krok w krok za żoną i reaguję na każde jej słowo frazą: „yhm, yhm, yhm”, przy czym jestem zanurzony we własnym świecie (np. pieszczę palcem mojego smartfona).
2. Taksówkarz.
Stoję przed sklepem i… czekam. Wtedy zazwyczaj czas płynie dwa, trzy razy dłużej. Ja wtedy czytam, smartfonuję, lub gadam do Kamila, jeśli nie śpi.
3. Więzień,
czyli stoję już z jakąś rzeczą wybraną przez żonę („Kochanie potrzymasz?”) i nie mogę wyjść ze sklepu. To mój sekretny sposób jak jej pomóc, ale się nie narobić. Ona chodzi po sklepie, a ja wtedy mówię: – To ja stanę w kolejce do kasy. No i luz. Gorzej, jeśli nie ma kolejki 🙂
4. Konsjerż modowy
– kompromis między ćwiczeniem cierpliwości podczas zakupów, a aktywnym wsparciem żony. Czyli po prostu doradzam żonie co ma kupić. W praktyce wygląda to tak, że już jedno moje spojrzenie w przebieralni, mówi żonie wystarczająco dużo – czyli kupować/nie kupować. Korzyści i satysfakcja obopólna – ona kupuje to co ładne (chociaż zazwyczaj drogie), ja się cieszę, że pomogłem i że mam ładnie ubraną żonę.
Czasami mieszam te sposoby i kombinuję nowe, bo przy żonie trzeba być jednak elastycznym jak BORowiec Pierwszej Damy. Nigdy nie wiesz co się stanie. Doskonale łączę Taksówkarza z Konsjerżem – doradzam, a potem znikam i czekam przed sklepem. Przynajmniej jest jakaś szansa, że żona się pospieszy. Ale też zdarzało mi się chcąc nie chcąc łączyć Mnicha z Więźniem (zresztą i w realu są nieco do siebie podobni, różni ich motywacja zamknięcia). Czyli stoję w kolejce, a żona podchodzi z kolejną rzeczą i pyta: – Kochanie, a może to, a może tamto, itd. A ja wtedy powtarzam frazę: „yhm, yhm, yhm”. Chyba, że na chwilę przełączę się na Konsjerża 😉
Jednak żona to za mało, za prosto. Żona z córką – to dopiero wyzwanie! Wyrazy uznania dla tych mężów, którzy np. mają trzy córki, i tylko córki. Moja sześciolatka niewiele się różni od swojej rodzicielki w poszukiwaniach i oczekiwaniach co do garderoby. Tylko rozmiar inny i czasami marka sklepu. Ale, jak mawiał Kopciuszek: „nowa para butów może całkowicie odmienić Twoje życie”. To jednak już osobna historia…
A Ty jakie masz sposoby na przetrwanie zakupów z żoną?
Mam to szczęście, że moje Szczęście robi zakupy tak jak ja: wchodzi, kupuje, wychodzi. Bez zbędnej kontemplacji zawartości wieszaków. A bywa, że to ja cisnę, by coś przymierzyła (bo ona chce wychodzić), co potem okazuje się strzałem w dziesiątkę.