Przytulne pokoje, ogromne podwórze, sympatyczny gospodarz, mnóstwo zieleni, to tylko parę zalet “Agroturystyki u Jasia i Małgosi” w malutkiej wsi Wilków Polski. Dodatkowym atutem jest malownicze położenie w pełnym pól, zagajników i krzewów pasie między Wisłą a Puszczą Kampinoską.
Gdy szukałem miejsca na wypoczynek to właśnie bliskość Puszczy była kluczowym argumentem. Przy okazji odkryliśmy ciekawe miejsce wytchnienia, zwłaszcza w całym tym koronawirusowym zamęcie 🙂


Gospodarz
Tuż po naszym przyjeździe, na rozległym podwórzu przywitał nas pan Jan – właściciel i gospodarz. Miły, starszy człowiek, który osobiście przygotowywał nam śniadania, smażył pyszne wegańskie placki i… najprawdziwsze schabowe! Nie trzeba wykupywać posiłków, ale dla mojej żony było bardzo ważne, żeby jednak ktoś przez te parę dni, gotował za nią 🙂
Śniadania, obiady i kolacje je się w domu gospodarza, w dużej jadalni pełnej staroci. Można też zjeść przy stole na dużej werandzie, a nieco wcześniej zagrać w bilarda, który jest tuż obok.
A jeśli ktoś ma większy apetyt to może zrobić sobie grilla, bo jest na to miejsce tuż przy kwaterze.


Pokój
Nasza duża rodzina zasłużyła na dwa pokoje z łazienkami. Obydwa na poddaszu. Są niewielkie, ale przytulne i schludne. Gdy byliśmy w maju – w tym roku (2020) bardzo zimnym – ogrzewał je kominek na parterze. Drewniane wnętrza przywoływały wspomnienia górskich noclegów, a cisza i chłód poranka – dom na wsi mojej nieżyjącej babci.
Ta “cisza” oczywiście nie oznacza braku dźwięków, tylko braku hałasów ulicy pełnej samochodów i autobusów. Ciszę w Wilkowie Polskim wypełniają: kogut, ptaki, czasami psy.
Pewnym mankamentem poddasza są schody prowadzące na dół. W połowie drogi nie mają balustrady, są dość strome i z naszym dwulatkiem musieliśmy bardzo uważać, by sam nie próbował schodzić.
Drugi problem, który wynikł pierwszej nocy i utrudniał zaśnięcie wiązał się z bardzo cienkimi ścianami… Na dole, chyba do pierwszej w nocy, bodaj dwie inne rodziny imprezowały przy piwie koncernowym, potrawach z grilla i licznych wulgaryzmach, towarzyszących publicystycznym analizom prowadzonym głównie przez panów.
Na szczęście po interwencji w ciągu dnia, kolejna noc była już spokojna, a pan Jan przeprosił nas, że zapomniał o tych dobrze przewodzących dźwięk ścianach pokojów na poddaszu.


Podwórko
To bardzo rozległy teren przedzielony wyschniętą rzeczką, z malutkim mostkiem. Kolorytu dodaje tajemnicza chatka ukryta między pniami drzew, riksza, którą własnoręcznie i własnonożnie można wozić rodzinę oraz…. żółciutki tuk tuk marki Bajaj.
Jest także zabytkowy, ale działający chyba sowiecki motor z przyczepą. Tu i ówdzie można też się natknąć na różne nietypowe artefakty: fragmenty stołów pod maszyny do szycia marki “Singer”, dzwon okrętowy, trąbkę, wielką wiszącą między drzewami ramę po obrazie i wiele innych staroci. Część zgromadzonych jest także w domu, a prawdziwa “kolekcja”, istny lamus, zajmuje niemal każdą powierzchnię zaaranżowanej na bar z bilardem, zabudowanej części werandy.
Starocie nie są przypadkowe. Wiele w nich ma odniesienia do muzyki, a operowe afisze to pamiątka po mamie pana Jana, która była śpiewaczką w Poznaniu.
Wracając na podwórko – dla nas było ważne bezpieczeństwo najmłodszych dzieci i z tym w zasadzie nie ma problemu. Wprawdzie nie jest ogrodzone, ale pobliska dróżka jest rzadko używana. Dzieciaki mogły dość swobodnie poruszać się po całym terenie. Największą uwagę musieliśmy im poświęcić, gdy wchodziły z przodu lub z tyłu do tuk tuka. Nie, nie dało się go uruchomić 🙂 Ale przycięte palce, czy wypadnięcie z kabiny były już możliwe.


Okolica
Zresztą pierwsza noc, przynajmniej dla mnie i najstarszego syna, była i tak krótka. Wstaliśmy po piątej, by wybrać się na rozległą łąkę i do zagajnika, jakiś kilometr od domu. Liczyliśmy, że pośród tych częściowo dzikich terenów zobaczymy jakieś zwierzęta. Niestety, ani sarny, ani dzika, łosia czy choćby zająca… jedynie dzikie kaczki, które czmychnęły z powierzchni pobliskiego stawu.
Natomiast na uwagę zasługuje wspomniana już przeze mnie “cisza”, którą podczas naszej wędrówki wypełniała niesamowita symfonia ptasich śpiewów! Znacznie bogatsza i urozmaicona niż np. w Lasku Bielańskim, który nieraz eksplorowaliśmy bladym świtem.
Wróciliśmy z przemoczonymi butami, ale na szczęście bez kleszczy, mimo, że brodziliśmy po pas w trawie i przedzieraliśmy się przez gęste chaszcze.
Okolica to jednak nie tylko przyroda. W tej nieco dalszej można odwiedzić cmentarz olęderski (pierwotnie chodziło o Holendrów, którzy kolonizowali te ziemie od XVI wieku), zobaczyć przykład jeszcze nadal istniejącego budynku olęderskiego, czy wpaść na chwilę do pobliskiego Leoncina, w którym urodził się Izaak Singer, polsko-amerykański pisarz i noblista żydowskiego pochodzenia.
Jednak przede wszystkim bliskość Puszczy i urokliwych szlaków to największa zaleta okolicy! Wędrówka jednym ze szlaków to prawdziwa frajda i świetny relaks daleko od wielkomiejskiego zgiełku, betonu i spalin. I daleko od koronawirusowej awantury!


Być może wrócimy
Piszę “być może”, bo dopiero poznajemy noclegowe możliwości okolic Puszczy. Jednak jak na pierwszy raz jesteśmy zadowoleni.
Nie korzystaliśmy w pełni z możliwości jakie daje to gospodarstwo, bo Pan Jan organizuje także warsztaty z rozwoju osobistego, a nawet… kurs tańca flamenco!
Jeżeli nie wiesz jeszcze co robić w nadchodzącym sezonie urlopowym, to „Agroturystyka u Jasia i Małgosi” to dobry wybór! To prawdziwy antywirusowy azyl 🙂
Skomentuj :-)